Spośród przyczyn wymienić należy następujące:
- Na pierwszym miejscu postawiłbym zespól błędów wychowawczych, które nazwałbym niespartańskim wychowaniem. Młodzież wiejska i robotnicza bywa bardziej zahartowana fizycznie i psychicznie. Nerwice w tym środowisku są zjawiskiem daleko rzadszym, przynajmniej tak można by sądzić według zapotrzebowania tej ludności na pomoc specjalistyczną z zakresu zdrowia psychicznego. Nerwice rekrutują się w największej liczbie spośród warstw ludności lepiej sytuowanej. Dzieciom w tym środowisku powodzi się na ogół lepiej, ich potrzeby życiowe są pełniej zaspokajane, rodzice w wyższym stopniu ułatwiają im start życiowy i pomagają w początkowej walce o byt. Dzieci warstw niezamożnych są chowane surowiej, zaprawiane w brakach i niedostatkach, muszą sobie znacznie częściej odmawiać spełnienia życzeń i pragnień. W sferach tych popełnia się też znacznie mniej błędów wychowawczych, polegających na zbytnim rozpieszczaniu i uleganiu kaprysom. Mechanizm ucieczki w chorobę nie wytwarza się łatwo w środowisku ciężkiej pracy i surowych obyczajów. Rodzice stawiający sobie samym surowe wymagania bywają lepszymi wychowawcami niż rodzice gnuśni, życiowo słabi, nieporadni, ulegający przeciwnościom życiowym. Skłonność do odczynów nerwicowych rodziców udziela się potomstwu; powstaje w ten sposób imitacja dziedziczności. Są to zdawałoby się komunały, niemniej jest w nich prawda, którą potwierdzamy w codziennej praktyce, odtwarzając retrospektywnie lata dziecięce nerwicowców.
2.Wielokrotnie podejmowane badania statystyczne zdają się wskazywać na dodatnią rolę zwartości rodziny i ujemną rozłamu środowiska rodzinnego. Harmonijne środowiska rodzinne nie prowadzą tak łatwo do wytworzenia w potomstwie odruchów warunkowych nerwicorodnych. Rozłam środowiska rodzinnego prowadzi zresztą równolegle do groźnego zjawiska społecznego, jakim jest przestępczość nieletnich. Przy tej sposobności warto podnieść, że psychoanalitycy zachodnioeuropejscy i amerykańscy przywiązują do urazów i konfliktów płynących ze środowiska rodzinnego ogromną wagę. Ponieważ ich zdaniem rozstrzygające znaczenie nerwicotwórcze przypada urazom i konfliktom wczesnodziecięcym, wszystkie wysiłki psychoterapeuty idą w tym kierunku. Chodzi wówczas o określenie sytuacji na łonie rodziny, w której chory wzrastał jako dziecko; jaki był stosunek uczuciowy chorego do każdego z rodziców i do rodzeństwa, czy była tam konstelacja z zakresu kompleksu Edypa, czy kompleksu króla Leara, czy kompleksu Elektry. Surowy, znienawidzony, lecz podziwiany ojciec, dobra matka, o którą dziecko toczyło z ojcem zapamiętały bój jako rywal miłosny, zawiść w stosunku do wyróżnianego rodzeństwa i rodzący się z tej konstelacji kompleks niższości hiperkomenso- wany w duchu Adlera, kompleks kastracyjny dziewczynki, która zazdrości prącia swoim braciom i uważa się za skastrowaną fizycznie i w swych prawach życiowych. Oto przykłady wczesnodziecięcych konfliktów nerwicotwórczych,
dookoła których była osnuta wczesnodziecięca problematyka, ufiksowana następnie poprzez regresję w konstrukcji psychogenetycznej objawów nerwicowych. Innym źródłem, do którego psychoanalitycy odwołują się w wyjaśnieniach genezy stanów nerwicowych, jest frustracja wczesnodziecięca: dziecko pozbawione miłości rodziców, odtrącone od udziału w pełnym życiu rodzinnym, zmuszone szukać w świecie fantazji spełnienia uczuciowych dążeń. Niektórzy psychoanalitycy usiłowali wywieść z frustracji nawet genezę schizofrenii dziecięcej (np. Sechehaye), co więcej, leczyć tę straszną chorobę za pomocą symbolicznego spełnienia skrytych życzeń dziecięcych. Pomijając fantazje różnych autorów, trzeba stwierdzić, że w środowisku rodzinnym niejednokrotnie kryje się tajemnica genezy stanu nerwicowego .u dzieci i u dorosłych. Zwartość uczuciowa rodziny stanowi niewątpliwie zabezpieczenie profilaktyczne przed groźbą nerwicy.
3. Skłonność do odczynów nerwicowych widuje się u osobników, którym w życiu brak wyższej idei nadwartościowej. Wynika to zazwyczaj z nawyków wyniesionych ze środowiska wczesnodziecięcego, ale analogiczne nawyki mogą powstać w okresie młodzieńczym i znacznie później, jeżeli osobnik popadnie pod wpływy bezideowego środowiska. Kto umiłował wielki cel i ku niemu dąży, ten potrafi zlekceważyć dolegliwości fizyczne i frustracje duchowe, byleby cel ten osiągnąć.
4. Ogromne znaczenie ma niewłaściwy stosunek do pracy. Powrócimy do tego doniosłego zagadnienia przy omawianiu problemów profilaktyki psychoterapeutycznej. Tutaj krótko warto wspomnieć, że w naszym środkowoeuropejskim środowisku kulturalnym od wielu wieków upowszechniono fałszywe ideały wychowawcze: kult nieróbstwa i przekleństwo pracy. Zgodnie i tymi ideałami uważa się wciąż jeszcze w wielu środowiskach pracę za czynnik etiologiczny wielu cierpień, a odpoczynek i brak wysiłków za czynnik leczniczo-zapobiegawczy. Walka z tymi zapatrywaniami, chociaż pod wielu względami skuteczna, wciąż jeszcze w pewnych środowiskach jest wprost beznadziejna. Większość zgłaszających się o poradę chorych uważa siebie za ofiarę przepracowania. Od dawna ludzie ci bronią się przeciw swym dolegliwościom biorąc zwolnienia chorobowe, jadąc na wczasy lub leczenie sanatoryjne, ograniczając czas pracy, uzyskując przeniesienia do pracy lżejszej, mniej (rzekomo) wyczerpującej. Dzieje się tó pod sugestią lekarzy, przy walnym ich udziale w tym ruchu przeciwcelowym. W tych warunkach początkowe nieznaczne dolegliwości podmiotowe, zwiastuny nerwicy, ulegają pogłębieniu i wzbogaceniu wtórnie na skutek bezruchu, zerwania z wykonywanym zawodem, zachwiania się pozytywnego stosunku do otoczenia i do problematyki życiowej, wytworzenia się egotyzmu jako następstwa zbędnej samoobserwacji i lęku.
5. Urazy jatrogenne postawiłbym dopiero na piątym miejscu. Ciosy nerwicotwórcze, które zadaje lekarz osobiście i medycyna pośrednio, trafiłyby w próżnię, gdyby rzesze ludności nie były już uprzednio przygotowane do ich przyjęcia wskutek błędów wychowawczych i wskutek wadliwie prowadzonej popularyzacji wiedzy lekarskiej. Ludzie ci nie obserwują siebie, a jeżeli im coś dolega, to nie przywiązują do tych dolegliwości żadnej wagi. Z masowych badań ankietowych przeprowadzanych na zdrowej ludności wynika, że po 40 roku życia ogromny odsetek ludzi doznaje różnych podmiotowych dolegliwości, przeważnie nie przywiązując do nich wagi lub nie dopatrując się w nich żadnych poważniejszych zwiastunów. Zwykle losy przyszłej nerwicy zależą od pierwszego zetknięcia z niefortunnym lekarzem, który nie potrafi zdusić w zarodku nie sprecyzowanych jeszcze skarg i obaw pacjenta. Tę samą rolę zwykły odgrywać popularnonaukowe artykuły, których treść wchłania bezkrytycznie zaniepokojony swoimi objawami lękowiec. Objawy te najczęściej należą do fizjologii: towarzyszące lękowi prawidłowe kołatanie serca człowiek poczytuje za objaw choroby. Nieuświadomieni chłopcy martwią się polucją lub wyciekiem śluzu z cewki moczowej, widząc w zjawiskach tych wyciek weneryczny. Poszukiwania w encyklopediach w ich oczach tylko potwierdzają uzasadnienie tych obaw. Nie do wiary, do jakiego stopnia nawet inteligentni ludzie potrafią się zamartwiać nieistotnymi zjawiskami fizjologicznymi: kolką, czkawką, częstoskurczem, miesiączką. Samoobrona tych kandydatów na nerwicowców idzie zazwyczaj w fałszywym kierunku: przy skłonnościach do kołatania serca ludzie ci wstrzymują się od wysiłków, leżą tygodniami w łóżku, martwią się następnie zrozumiałym przy takim trybie życia osłabieniem i coraz gorszym kołataniem serca po wysiłkach, z kolei zwalczają te wtórne objawy jeszcze większym bezruchem, nie zdając sobie sprawy z tego, że właśnie systematyczny trening mógłby ich wybawić z tego stanu hipochondrycznego. Sprawcami tego stanu bywają lekarze, zalecający bez wskazań kurację w łóżku i zakazujący wysiłków fizycznych. To samo dotyczy zakazów dotyczących pracy umysłowej. Pewnego razu zjawił się u mnie 14-letni chłopiec bardzo inteligentny w towarzystwie swojego troskliwego ojca. Oligoepileptyk z rzadkimi napadami typu grand mai, reagującymi dobrze na przetwory hydantoinowe. Nie owe napady były tragedią chłopca. Tragedią jego było to, że nie skończył nawet II klasy szkoły podstawowej. Po pierwszym w życiu napadzie padaczkowym w 8 roku życia miejscowy lekarz nakazał bezwzględnie przerwać naukę szkolną i unikać wszelkich wysiłków umysłowych. Rodzice przestrzegali tego zakazu rygorystycznie. Chłopiec rwał się do książki. Nie wolno mu było się uczyć. Każdy napad padaczkowy tłumaczono w myśl wyjaśnień owego lekarza jako wynik przepracowania’ umysłowego. ?Znowu pewnie coś czytałeś?” Czy uwierzycie,, że chłopiec uczył się po kryjomu, ukradkiem i jako samouk zdobył bardzo dużo wiadomości szkolnych. Ale świadectw szkolnych nie miał. Jego rówieśnicy zaszli już w życiu daleko. On nie mógł o niczym marzyć. Chłopiec przedstawiał obraz ciężkiej depresji reaktywnej. Nie ukrywał swojej skrajnej rozpaczy. Robił przy mnie ojcu gorzkie wymówki, że go wykierowano na analfabetę i na kalekę umysłowego. Czy błędy w sztuce tego typu nie powinny by być ścigane na równi z błędami, doprowadzającymi do kalectwa fizycznego?
Przypadkowe dolegliwości, przemijające błahe choroby i urazy jatrogenne przeplatają się zazwyczaj w życiorysie chorych hipochondrycznych, tworząc razem nieprzerwane pasmo niepotrzebnych cierpień ludzkich, wydatków osobistych i państwowych na różne świadczenia oraz straty czasu poważnych lekarzy. Oto np. typowy przykład kazuistyczny.
Chory K. B., lat 39. Do kliniki Chorób Psychicznych w Gdańsku przybył w 1962 r. Ojciec jego umarł na uwiąd starczy, matka żyje, miewała swego czasu zaburzenia przy połykaniu, podobne do obecnych dolegliwości chorego, jednakże obecnie jest zdrowa. Chory jest jedenasty z dwanaściorga rodzeństwa. Nigdy dawniej nie chorował ani nie doznawał urazów. Ukończył 6 klas szkoły podstawowej, potem terminował u stolarza. W 20 r. ż. Niemcy przemocą wcielili go do wojska, przy pierwszej sposobności dostał się do niewoli amerykańskiej i zgłosił się do wojska polskiego w Anglii. Nie był ranny. Po trzech latach (1946) powrócił do kraju. Pracował jako stolarz, życie jego układało się spokojnie, ożenił się w 27 r. ż., w małżeństwie szczęśliwy, po roku urodziło się dziecko. Był zdrowy, żadnych trudności w pracy nie miał. Gdy miał lat 28 (1958), nagle zachorował; wstając rano do pracy odczuł zawrót głowy, spocił się, osłabł fizycznie, na krótko chwycił go łęk. Od tego czasu zaczęła się jego wędrówka po lekarzach, którzy w ciągu półtora roku nie mogli postawić właściwego rozpoznania; najczęściej rozpoznawano u niego nerwicę ogólną. Czuł się odtąd ?raz lepiej raz gorzej”. Z karty informacyjnej pewnego oddziału wewnętrznego, na którym chory przebywał w 1957 r. przez 7 dni, dowiadujemy się, że rozpoznawano u niego ?gastritis hypacida oraz neurosis universalis”. Wyniki badania rentgenowskiego przewodu pokarmowego były prawidłowe, stwierdzono tylko bolesność okolicy przyodźwiernikowej, chory został uznany za niezdolnego do pracy na okres 6 dni. Na pewnym oddziale neurologicznym stwierdzono w 1953 r. na podstawie 11-dniowej obserwacji ?psychoneurosis”.
Chociaż początkowe objawy były zupełnie innej natury, chory w coraz wyższym stopniu zwracał uwagę na swój przewód pokarmowy, poinformowany przez internistów, że cierpi na niedokwaśność. Zaburzenia te zaczął pod sugestią różnych lekarzy zwalczać za pomocą coraz surowszej diety. Na wspomnianym oddziale wewnętrznym był w sumie 6 razy, za każdym razem stwierdzono u niego oprócz psychonerwicy niedokwaśność żołądka, później już nawet nie kontrolując soku żołądkowego. Za każdym razem też udzielano mu po kilka dni zwolnienia od pracy. Początkowo stwierdzano ?żołądek i dwunastnica bez zmian”, ale tak długo szukano, aż w 1958 r. znaleziono rentgenologicznie: ?opuszka dwunastnicy skręcona lekko ku tyłowi, dość mała, na ucisk nie- bolesna, reszta bez zmian”. W wyniku częstego przestawania z lekarzami w szpitalach, sanatoriach i w gabinetach prywatnych, chory był coraz dokładniej poinformowany o fatalnym stanie swojego żołądka i swojej dwunastnicy. Mimo to na oddziałach neurologicznych rozpoznawano u niego tylko psychonerwicę, a na oddziałach wewnętrznych zazwyczaj wprawdzie na pierwszym miejscu również psychonerwicę, ale na drugim ?delormatio bulbi duodeni”. Na domiar złego musiał w 1958 r. poddać się operacji usunięcia migdałków, która przebiegła bez najmniejszych powikłań. Stan ogólny chorego, jak wynika z różnych kart szpitalnych, był cały czas właściwie bardzo dobry, mimo to brał coraz częściej i na coraz dłuższe okresy zwolnienia chorobowe. Czując się w coraz wyższym stopniu niezdolny do pracy robił starania o rentę inwalidzką. Otrzymał ją w 1960 r. Żona pracuje, on dogląda pięciorga dzieci.
Przyjęty na Oddział Nerwic Kliniki Chorób Psychicznych w listopadzie 1962 r. Trudno zliczyć i opisać wszystkie skargi podmiotowe chorego: ostre kłucia w piersiach i plecach, rwące bóle głowy w skroniach i na szczycie głowy, ?ataki serca polegające na bezwładzie i osłabieniu, czasem jakby utracie przytomności, głośne odbijanie od żołądka, duszność po wysiłkach, zupełny brak łaknienia, rwanie w nogach i w rękach, bezsenność, przy czym przy zasypianiu odczuwał straszną duszność z uczuciem jakby w przepaść leciał, po czym budzi się ze strachem i już nie może usnąć; czasem przy napadzie duszności robi się całkiem sztywny, ręce mu się zaciskają w pięści i tak trzyma go wiele godzin: ?doktorowi z trudem się udało doprowadzić mnie do stanu normalnego”. ?Ostatnio od trzech miesięcy stan mój się jeszcze pogorszył, bo nie mogę jeść, tj. jem tylko mannę w zupie i ciastka kruche w płynie, a czasem to zostanie w gardle aż się duszę i muszę dużo pluć taką gęstą ciecz”. Chory przebywał dwukrotnie w Szpitalu Psychiatrycznym w Świeciu nad Wisłą, gdzie oceniano wszystkie te ekargi hipochondryczne we właściwy sposób, jednakże nie udało się wybić choremu z głowy przeświadczenia o ciężkim schorzeniu solnatycznym. Do kliniki skierowano go z rozpoznaniem oesophagospasmus. Przeprowadzone tutaj konsultacje specjalistyczne wykluczyły jakąkolwiek chorobę somatyczną. W szczególności badania radiologiczne wykazały prawidłowy stan przełyku, żołądka i dwunastnicy. Badanie laryngologiczne ujawniło jak najbardziej prawidłowy stan, tak iż trudności przy połykaniu uznano za zjawiska natury podmiotowo-czynnościowej.
Przebieg psychoterapii w tym niezwykle zaniedbanym przypadku wyglądał jak następuje. Przede wszystkim przeprowadzono z chorym rozmowy polegające na perswazji rozumowej; wyjaśniono mu, że ma organizm najzdrowszy w świecie, pokazano mu wyniki przeprowadzonych badań pomocniczych. Zniesiono radykalnie wszelkie zakazy i ograniczenia dietetyczne, kazano mu wszystko jeść, zwłaszcza pokarmy stałe. Dla wzmocnienia sugestii chory otrzymywał dawki tonizujące insuliny, dzięki którym zaczął odczuwać narastający głód i już po krótkim czasie spożywał beż obawy normalne wyżywienie. Początkowo oburzał się, gdy lekarze w formie ostrej i kategorycznej niszczyli wszystkie jego wyobrażenia hipochondryczne, ale niebawem zaczął lekarzom przyznawać słuszność, gdyż samopoczucie jego zaczęło się wyraźnie poprawiać, trudności przy połykaniu stawały się z dnia na dzień mniejsze. Chory otrzymywał 3 razy tygodniowo pełne wstrząsy kardiazolowe, które zdynamizowały go w zadziwiający sposób: stał się ruchliwy, pomagał w pracy na oddziale, zaczął coraz chętniej wchłaniać wszystkie sugestie zdrowia. Sam wystąpił z pytaniem, czy nie lepiej by było zrzec się renty inwalidzkiej, którą jak się zresztą okazało przyznano mu z powodu psychonerwicy; prosił, aby mu ułatwiono powrót do pracy na dawne miejsce. Ze zdumieniem zaczął się zastanawiać, dlaczego on właściwie od czterech lat nie pracuje, zadowala się nikłą rentą, naraził żonę na pracę ponad siły, pięcioro swoich dzieci skazał na nędzną wegetację. Oczywiście co jakiś czas z niepokojem zgłaszał się do lekarza z jakimiś nowymi dolegliwościami hipochondrycznymi, które jednak z coraz większą łatwością rozpraszano, zapewniając go, że najlepszym sposobem leczenia będzie dla niego jak najcięższa praca, ruch, gimnastyka, sport; zabójczy natomiast wpływ miałby na niego dalszy bezruch, bezczynność, ograniczenie pożywienia i samoobserwacja czynności własnego ustroju. Wypisany został ze szpitala 22. XII. 1962 r. w nastroju optymistycznym.
Jeżeli powyżej opisany przypadek pomnożymy przez wiele, wiele tysięcy, to będziemy mieli prawo zapytać samych siebie, czy przestrzega się w praktyce zasad genialnego ojca medycyny Hipokratesa piimum non nocere. Zdrowego na wskroś człowieka doprowadzono do hipochondrii najcięższego stopnia, zamieniono go w inwalidę, niedołęgę, nieszczęśliwca zajętego tylko i wyłącznie trwożliwą samoobserwacją. Przyczyną tego tragicznego stanu rzeczy, który jest zjawiskiem masowym i doprowadził już teraz do klęski społecznej, jaką się stały nerwice, są poglądy jatromechanistyczne rozpowszechnione wśród lekarzy i braki w wykształceniu lekarzy w zakresie diagnostyki, psychiatrycznej, psychoprofilaktyki i psychoterapii.
6. Urazy jatrogenne i błędy w sztuce uważam w świetle ostatnich moich wywodów za jeszcze ważniejszą grupę przyczyn reakcji nerwicowych współczesnego człowieka niż sytuacje konfliktowe, które dość powszechnie uważa się za najistotniejszą przyczynę reakcji nerwicowych. Zwłaszcza prace różnych szkół psychoanalitycznych przyczyniły się do niebywałej popularyzacji hipotez które widziały w konflikcie jednostki z otoczeniem i w konflikcie intrapsychicznym główne źródło zaburzeń nerwicowych. Straciły w ten sposób na znaczeniu fakty świadczące o doniosłej roli predyspozycji patofizjologicznej. Tą stroną w ogóle się nie zajmowano. Równolegle z zanikiem myśli klinicznej przestał odgrywać rolę w poglądach na patogenezę nerwic udział urazów jatrogennych i błędów w sztuce lekarskiej. Psychodynamiczna strona zagadnienia górowała wybitnie nad patofizjologiczną i kliniczną.
Za proponowaną przeze mnie radykalną zmianą hierarchizacji czynników patogenetycznych przemawia fakt odporności ośrodkowego układu nerwowego na najgorsze urazy i konflikty intrapsychiczne, jeżeli człowiek nie jest predysponowany. Predyspozycja patofizjologiczna, konstytucyjnie wrodzona, dziedziczna, przedchorobowa, typologiczna, organicznie nabyta, wszystko to oczywiście odgrywa swoją hierarchicznie najważniejszą rolę. Wynikająca z tych czynników predyspozycja mogłaby być jednak skutecznie wyrównana korzystnymi wpływami wychowawczymi. Atoli do pojęcia wpływów wychowawczych należą integralnie również bezpośrednie lub pośrednie oddziaływania jatrogenne. Rodzice bowiem chowają swoje dzieci świadomie lub bezwiednie według wskazówek i poglądów lekarzy, którzy mogą im wszczepiać zdrowe zasady psychoprofilaktyki i higieny psychicznej albo błędne i przeciwcelowe. To lekarze od wieków mają zasługę lub ponoszą winę za panujące w społeczeństwach zapatrywania na wpływ chorobotwórczy lub zbawienny jedzenia, picia, wypróżnienia, pracy, świeżego powietrza, przewiewu i przeciągów, sytuacji barycznej, hałasu, kłopotów, zmartwień i radości, gniewu, miłości, spółkowania, urazów psychicznych, cierpień fizycznych i moralnych, przelęknięcia i strachu, głodu lub przekarmienia, powściągliwości, samogwałtu, zatruć itd. Zestawiłem w rozmyślnym bezładzie rozmaite sprawy życia codziennego, które regulujemy, kierując się świadomie lub bezwiednie przeświadczeniem o pożytku lub szkodliwości wymienionych przykładowo spraw. Od panujących w danej epoce lub w danym środowisku zapatrywań zależy hipochondryzacja, której w mniejszym lub większym stopniu ulegają wszyscy ludzie. W środowisku ciemnym hipochondryzację tę wszczepia ludziom i rozpowszechnia pierwotny lekarz-czarownik; w jego otoczeniu ludność żyje wyobrażeniami supranaturalistycznymi, magią i zabobonem. Od tych wyobrażeń zależy samopoczucie i przeświadczenie o własnym zdrowiu lub chorobie. Taką samą rolę może spełniać nowoczesny lekarz.
Od lekarzy bowiem światłych lub ciemnych, lekarzy dawniejszych lub współczesnych zależy, czego ludzie się będą bali i co stanie się przedmiotem ich konfliktów intrapsychicznych. Hipokrates stworzył patologię humoralną. Dlatego od wieków ludzie boją się złych soków. Krew może zawierać owe złe soki. Trzeba je wygnać z ustroju za pomocą wszelkich evacuantia. W ten sposób lekarze wpadli na pomysł upustu krwi. Zapomniano, że wraz ze złymi sokami upuszcza się i dobre soki. Mimo to chorzy poddawali się upustom krwi. W pewnych epokach moda na upusty krwi osiągnęła rozmiary -wampiryzmu. Podobno lekarze przelali więcej krwi niż prowadzący krwawe wojny wodzowie. W ten sposób zasadniczo mądra myśl lekarska stała się dzięki lekarzom źródłem niemądrych praktyk. Koncepcje humoralne może i odżyły w nowoczesnej endokrynologii, ale równocześnie pokutują wśród ludności ciemnej i światłej w postaci najniedorzeczniejszych wyobrażeń fizjologiczno-patologicznych, dietetycznych, profilaktycznych i terapeutycznych. Ludzie boją się najzdrowszych pokarmów i napojów, nie boją się natomiast bardzo szkodliwych używek i leków. Nie śmiejmy się z dzikich ludów żyjących na łonie natury, pogrążonych w ciemnocie zabobonu i magii. Nasze współczesne cywilizowane ludy, nie wyłączając inteligencji, wyznają tak samo niedorzeczne przesądy dietetyczne, tylko że odziane w szatę naukowego nazewnictwa i zabezpieczone powagą lekarskich autorytetów.
Człowiek, który popadnie w sytuację konfliktową, jest więc od dawna przygotowany na określony sposób reagowania. Sposób ten zależy od wrodzonych i wcześnie nabytych właściwości ośrodkowego układu nerwowego, od błędów wychowawczych i od hipochondryzacji płynącej z wszczepionych człowiekowi z winy lekarzy poglądów na fizjologię i patologię; tę winę lekarzy trzeba pojęciowo rozszerzyć w szerokim zakresie, tak aby weszła w zakres pojęć urazu jatrogennego i błędu w sztuce. Sytuacje konfliktowe bywają bowiem różne i u większości zdrowych ludzi nie pociągają za sobą reakcji nerwicowych. Konflikt może dotyczyć np. sfery dążeń i popędów, które napotykają w życiu przeszkody. Z przeszkód tych wynika niemożność osiągnięcia celu dążeń lub pożądania. W prawidłowych warunkach prowadzi to do niezaspokojenia owych dążeń, co zależnie od ich natury daje w wyniku różne następstwa: niezaspokojenie głodu, tęsknotę, nie zaspokojoną żądzę płciową, nie urzeczywistnione popędy władcze, ambicje, aspiracje, miłość bez wzajemności. W wyniku tych sytuacji powstać mogą różne reakcje psychiczne: stany przygnębienia, cierpienia duchowe, wyrzeczenie się szczęścia osobistego i skierowanie dążeń ku uwznioślonym celom, zniechęcenie z postawą bytowania z dnia na dzień itd. Są to przykłady reagowania w granicach prawidłowych.
Reakcje nerwicowe, a więc patologiczne, rozpoczynają się z chwilą, gdy człowiek na sytuację konfliktową reaguje zaburzeniem czynności fizjologicznych. Zacząć się to może od objawów, które jeszcze żadną miarą nie są natury chorobliwej: bezsenność, zanik łaknienia, smutek, lęk z kołataniem serca, ból głowy, obniżenie popędu płciowego, uczucie zmęczenia. Stan nerwicowy zależy tu właśnie od sposobu reagowania na te fizjologiczne zjawiska, dane człowiekowi przez przyrodę jako urządzenia do walki o byt. Jeżeli ktoś przyjmuje opisane zjawiska jako skutek doznanych urazów lub przykrości wynikających z konfliktu, jeżeli widzi związek przyczynowy między doznanymi urazami czy przeżywanymi konfliktami a reakcją psychiczną, to odczyn leży w granicach fizjologii i nie jest nerwicą. Jeżeli natomiast w uznaniu samego człowieka, według jego przeświadczenia i poczucia, jego reakcja psychiczna jest natury chorobowej, choćby on nawet w swym przekonaniu nie wiązał przyczynowo objawów z sytuacją konfliktową, to od tej chwili sądzi się, że powstała nowa jakość patologiczna ? nerwica.
Z powyższego sformułowania patogenezy stanu nerwicowego wyczytać można ogromną rolę czynnika jatrogennego bezpośredniego i pośredniego. Wprawdzie do odczynów nerwicowych skłonne są osoby o słabym układzie nerwowym, które w okresie przedchorobowym wskutek przejść fizycznych i moralnych ten układ jeszcze bardziej nadwątliły, jednak sama predyspozycja nic by nie zdziałała, gdyby na ten przygotowany przedchorobowo grunt nie padły sugestie nerwicotwórcze jatrogenne. Przeświadczenie o chorobie powstaje nie tyle wskutek zmartwień, bólu, cierpień i urazów egzogennych, co- wskutek łęku i obaw o własne zdrowie i życie. Treść tych obaw ? to pośrednie lub bezpośrednie dzieło lekarzy. To oni wywierają wpływ na instynkt samozachowawczy, napełniają życiową treścią jego ślepą formę, uspokajając lub- strasząc chorego, grając na jego wyobraźni i uczuciach, pouczając go w sposób właściwy, dostosowany do poziomu laika, albo w sposób lękotwórczy. Sytuacje konfliktowe padają w ten sposób na grunt przygotowany przedchorobowo przez przyrodę, przez środowisko i życie oraz przez medycynę.
7. Ustawodawstwo socjalne. Ze stopu tych wszystkich mylnych zapatrywań naukowych i niby-naukowych wynikają usterki ustawodawstwa, które z kolei wywierają wpływ na rozwój i przebieg bardzo wieUi stanów nerwicowych. Chociaż winę za ten stan rzeczy można by bardzo łatwo zrzucić na prawników i władzę administracyjną, to jednak i tutaj lwi pazur lekarzy odegrał i odgrywa wciąż zasadniczą rolę. Dobre ustawy socjalne wywierają na ubezpieczonych wpływ błogosławiony, dynamizując ich, skłaniając ich da przezwyciężenia chwilowych słabości lub nawet trwałego upośledzenia czynności. Nieprzemyślane w skutkach, źle pomyślane, ze złych założeń teoretycznych wychodzące i błędnym celom służące ustawy, przeciwnie, ułatwiają i potęgują ?ucieczkę w chorobę”. Jeżeli sądzi się, że praca i wysiłek są czymś dla zdrowia szkodliwym, a bezczynność pożytecznym, to pragnie się poszkodowanym na zdrowiu umożliwić uzyskanie renty inwalidzkiej, starczej, powypadkowej. Prawo do odpoczynku wydaje się dobrodziejstwem. Nie myśli się wtedy o tych licznych przypadkach, na które zwraca się uwagę w nowoczesnej psychoprofilaktyce, w których praca i związane z nią wysiłki fizyczne i umysłowe są czynnikiem leczniczym i wybitnym czynnikiem zapobiegawczym. Sam chory lub poszkodowany może tego nie rozumieć i pożądając renty będzie na przekór własnemu interesowi zdrowotnemu demonstrował komisji lekarskiej i światu, początkowo może świadomie, ale potem, gdy wytworzy sobie spaczone odruchy warunkowe, już nawet bezwiednie, swoje niedołęstwo i niezdolność do wysiłków. Odpowiednie sformułowanie ustawodawstwa socjalnego i oczywiście mądra ich interpretacja w praktyce orzeczniczej jest potężnym czynnikiem zapobiegawczym w walce przeciwko nerwicom roszczeniowym, a zarazem też i przeciwko roszczeniom oszukańczym.
W części szczegółowej rozważę dokładniej blaski i cienie współczesnego ustawodawstwa socjalnego i poddam krytyce te jego strony, które przy najlepszych chęciach ustawodawcy uznać trzeba ze stanowiska psychoprofilaktyki za niecelowe i szkodliwe. W tym miejscu tylko uwaga historyczna. Utyskiwanie na ujemne strony ustawodawstwa socjalnego nie jest czymś nowym w dziejach zawodu lekarskiego. W okresie międzywojennym toczyły się w Niemczech na ten temat zażarte dyskusje, zapoczątkowane przez szlachetnego buntownika, jakim był Erwin Liek lekarz gdański. W jednej ze swoich bardzo poczytnych prac (1927) przytoczył zdanie pewnego lekarza szwajcarskiego, który streścił dyskusję w postaci następujących wniosków: 1) ubezpieczenie od wypadków zabija chęć do pracy, 2) ubezpieczenie od choroby poraża pragnienie zdrowia, 3) ubezpieczenie od starości niszczy zmysł oszczędności narodu, 4) Niemcy przegrały wojnę wskutek uszkodzenia układu nerwowego, „wywołanego przez ubezpieczenia społeczne. Niewątpliwie gorycz przegranej wojny tłumaczy przesadę tego ostatniego sformułowania; Niemcy przegrały wojnę, ponieważ każdy imperializm prędzej czy później tak musi się skończyć. Ponadto zaznaczyć trzeba, że krytyka Lieka powstała w warunkach innych niż nasze dzisiejsze, wyrosła bowiem z tradycji praktyki prywatnej, na której dawniej opierała się służba zdrowia i której bronili wytrwale zainteresowani lekarze. Pomijając te i inne zastrzeżenia, zwrócić trzeba uwagę na jądro słuszności tkwiące w krytyce Lieka, skierowanej przeciwko zurzędniczeniu lekarzy przedwojennych kas chorych i przeciwko zanikowi ciepła uczuciowego, które wyczuwał chory w zetknięciu z lekarzem prywatnym. To ciepło uczuciowe, szczere i nieszczere, interesowne czy bezinteresowne, jest owym matematycznie nieuchwytnym czynnikiem psycholeczniczym, z którego medycynie nie wolno zrezygnować, tym bardziej w okresie rozwojowym medycyny uspołecznionej.